Chełmoński – żurawie

Na początku 2018 roku czytałam „Dwanaście srok za ogon” Stanisława Łubieńskiego. Dostał za tę książkę nagrodę czytelników Nike 2017. Nastawiłam się wtedy na tematykę czysto ptasią a dostałam coś ekstra, bo z prawdziwym zachwytem przeczytałam rozdział właśnie o Chełmońskim. O jego sztuce i życiu. Pretekstem były oczywiście ptaki. Łubieński zaczyna książkę od spotkania żurawi jesiennym zmierzchem. Dygresja – wtedy, gdy czytałam była dopiero raczkująca zima, a czego dowiedziałam się? ŻURAWIE JUŻ PRZYLECIAŁY. Za wcześnie… I martwiłam się, jak biedaki przeżyją…

Teraz zaczyna się lato. Zbyt długie zimno odeszło i żurawie przetrwały. A wracając do Łubieńskiego stwierdziłam, że tak malarskim językiem opisuje przyrodę, że nie wiem czasem, czy to maluje Chełmoński, czy Łubieński pisze. Naturalne jest więc w treści niepostrzeżone przeniesienie się z opisu spotkań z ptakami, gdzieś w polach, na płótno obrazów. Jako ptakolub autor odczarowuje parę błędnie rozpoznanych przez historyków sztuki gatunków, które Chełmoński malował, ale nie nazywał. Nad kaczeńcami z 1908 roku głos audio przewodnika w muzeum wskazuje bociany, a to przecież koziołkujące w powietrzu czajki. Sam mistrz Chełmoński tak wiernie umie malować ptaki, że nawet jeśli nazwie je mylnie, to wprawne oko ptakoluba potrafi rozpoznać, że w obrazie „Jastrząb. Pogoda” nad polem zawisa kozub.

Łubieński pisze niesamowicie malarskim językiem. Otwierałam oczy coraz szerzej z zachwytu i niedowierzania, że można tak barwie malować słowem. Miało być tylko o ptakach, a wiele dowiedziałam się o samym Chełmońskim… Ludzie, czytajcie książki, bo piękne one są!