Amedeo Modigliani. Wystawa w Tate Modern była trzecią obejrzaną w marcu 2018 r. w Londynie. Planowałam zobaczyć obrazy Modiglianiego bardziej z ciekawości jak wypadną oryginały, niż ze specjalnej fascynacji. Wielu może teraz oburzam, ale piszę jak jest. Sądziłam, że malując w kółko migdałowe twarze na żyrafich szyjach, łatwo popaść w powtarzalność i sztampę. I teraz tym oburzonym chcę przyznać rację. Modigliani WIELKIM ARTYSTĄ JEST. I już. W dodatku jego rzeźby sprawiły, że zakochałam się bez pamięci, a do tej pory nie była to moja ulubiona dziedzina sztuki.
Teraz po kolei. O dziwo o życiorysie artysty mało wiemy. Istniejące przesłanki mówią, że w Paryżu prowadził życie dość wyniszczające. Skłonność do używek może zaleć od woli człowieka, ale gruźlica już nie, a przynajmniej w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku. Wyniszczony chorobą Modigliani miał siłę rzeźbić tylko do 1916 roku, a ostatni obraz namalował w 1919 roku i był to autoportret.
Młodość spędził we Włoszech i tam z zamiłowaniem studiował sztukę renesansu. Moja ulubiona „Madonna z fochem” ze Zwiastowania Simone Martiniego (1333 r.), odbija się echem w kilku portretach kobiet, które namalował – w łabędzim wygięciu postaci i wdzięcznym układzie rąk. Najwyraźniej widać to w portrecie Jeanne Hebuterne z 1918 r. Kompozycje Modiglianiego są statyczne i skupiają uwagę widza na samej postaci. Wokół nie dzieje się nic, wychyla się co najwyżej kawałek mebla. Postacie obrysowane są łagodnymi liniami, układającymi się w kształt owalu. A jednak każda z nich jest inna.
Rozpoznawalność stylu nie świadczy o sztampie. Przy podobnym ujęciu postaci – a powtarzają się dwa układy (do linii ramion i do długości rąk) – obrazy są różnorodne. Tak jak różne są osoby i stosunek artysty do nich. Ostatnia życiowa partnerka, matka jego dziecka, spodziewająca się drugiego, była mu ostoją i wprowadziła w życie Modiglianiego element stabilizacji. A właśnie to ich związek zakończył się najbardziej dramatycznie – jego śmiercią z powodu choroby, a w następstwie jej samobójstwem. Sposób, w jaki Amedeo maluje Jeanne, oddaje ciepło i uczucie wzajemnej miłości. Inny przekaz zawierają portrety poprzedniej partnerki – Beatrice Hastings. Była osobą dość ekscentryczną, a ich związek burzliwym. Patrząc na portrety tych dwóch kobiet widać, że są odmiennymi osobowościami i malarz patrzy na nie inaczej.
Drugim tematem obrazów Modiglianiego są akty. Tu tylko czasem można odnaleźć echo renesansowych wzorów (np. obraz Giorgione z 1510 r. „Śpiąca Wenus”). Artysta obrał własną drogę, w której był na tyle prekursorem, że dość długo jego obrazy uważano za skandalizujące. Modelki na nich są oburzająco NAGIE. Ułożone w różnych pozycjach, nie powielają tych znanych z kanonu. Kadrowane są jak wycinek fotografii, eksponując nagość. Artysta oszczędza im krytyki. Płynne linie pędzla działają na kształty jak lifting. Jest kilka aktów, które uważam za piękne. Przy wielu miałam jednak wrażenie, że są malowane jak towar na zamówienie. Tematyka była chodliwa, wpadało parę groszy, a rzadko sprzedawał coś ze swych prac, więc korzystał malując szybciej i pod klienta. Stojąc przed nimi przypomniałam sobie określenie ze studiów – są puszczone. Malowane szybko i bez wizji. Portrety trzymają poziom bardziej wyrównany – ten z najwyższej półki. Z aktami bywa różnie.
Co jeszcze jest przepiękne w malarstwie Modiglianiego? Kolory. Uwielbiam jego paletę. Ciepłe barwy ziemi, ugry, zrudziałe czerwienie, zimne i ciepłe brązy podkreślone złamanymi błękitami, szarością, czy przeskrobanym gdzieś spod spodu turkusem, jak m.in. na moim ulubionym portrecie Beatrice Hastings z 1915 r. Błękity świecą też w oczach bez źrenic, charakterystycznych dla niego. Na kilku portretach te oczy są jakby ślepe. Ponoć przez nie widać duszę człowieka. Co w takim razie artysta chciał nam powiedzieć? U niektórych są jak skrawki nieba, a u innych ciemne jak odchłań.
Wspomnę jeszcze o rzeźbach. Stanęłam przed nimi jak zahipnotyzowana. Wysublimowane głowy oszołomiły mnie swoim pięknem aż do fizycznego odczucia silnej emocji. W twardym kamieniu wykute, sprawiają wrażenie niezwykle lekkich. Widać ich wspólny rodowód z obrazami. W swej prostocie są niezwykle eleganckie. Gładka powierzchnia kamienia współgra z uproszczoną formą. Przeważnie są wąskie en face, ale są i takie, gdzie twarz jest wykuta w szerokiej płaszczyźnie bryły kamienia. W każdym ustawieniu tak samo piękne. Emanują jakąś magnetyczną siłą. To dramat w życiu artysty, gdy jego talent zdolny jest tworzyć arcydzieła, a zdrowie, czy sploty różnych okoliczności sprawiają, że nie może tego robić.
Jak każdy artysta miał swoich mistrzów. Sztuka włoskiego renesansu była mu bliska. Wśród współczesnych też na niektórych spoglądał ciekawie, jednak pozostał wyłącznie sobą. Nie przyłączył się do żadnego kierunku, nie odbił niczyjego stylu. Jest jedyny taki na świecie. Zachwyca.