Głębokie uczucie, które noszę w sobie od końca grudnia (2017 r.), kiedy zmarła koleżanka z pracy. Odżyło w zeszłym tygodniu, kiedy nagle zmarł mąż drugiej. Młody człowiek. Ledwo skończył 50 lat. Tak bardzo żal mi jego żony, która została sama. Szok, chwila i pustka. Tak trwam teraz w poczuciu nieodwracalnej straty. Żałoba. Przejmująca, dolegliwa, odbierająca aktywność. Przeżywam ją, bo to należy się zmarłym i tym, którzy zostali sami.
Czy sztuka jest dobra na wszystko? Zaczęłam szukać obrazów, w których odnalazłabym smutek, by ukoić ból. I mam z tym kłopot. Dzisiaj więc będzie o poszukiwaniach tego, czego na co dzień unikamy. A że niedawno Katarzyna Bruzda-Lecyk opowiadała o obrazie Malczewskiego „Śmierć Ellenai”, sięgnęłam więc najpierw do jego malarstwa. Oczekiwania miałam spore i srogo się zawiodłam. Malczewski, jak wielu, przeżył w swoim życiu dramat nieszczęśliwej miłości. Nie wyraził tego w obrazach. Wolał język poezji. Jego wiersze mówią wprost o tym, czego namalować nie chciał, czy nie potrafił. „Śmierć Ellenai” bardziej podkreśla piękno utraty niż epatuje rozpaczą. Thanatos na innych obrazach, raczej niesie ukojenie, przynosi zapomnienie, a ja, pogrążona w żałobie, nie szukam ucieczki. Chcę ją przeżyć, by prawdziwie pożegnać tych, którzy odeszli za wcześnie. Już starożytni Grecy pięknu przypisywali dobro, a najwyższym dobrem jest szczęście. Tam gdzie coś mnie zachwyca, nie potrafię odczuwać smutku. Zachwyt zbliża do szczęścia.
Kolejne poszukiwania skierowałam ku dwóm artystom, z którymi za dwa tygodnie spotkam się w Londynie. Francis Bacon i Lucian Freud. Obaj niepokoją i są jak najdalsi radosnej wizji życia. Patrzę na obrazy Freuda i bez względu na tematykę, odczuwam głęboki niepokój. Coś się w nich czai. Jednak bardziej jest to opresja, niż smutek. Malarskie środki wyrazu nie służą oddaniu piękna świata, lecz jego prawdziwości. Eksponują ludzkie przywary. Obnażają, odzierając z intymności. Malarz wydaje się człowiekiem bez złudzeń.
Francis Bacon idzie dalej. Przygważdża swoimi dziełami. Duże w skali, wyraziste kolorem, walą odbiorcę młotem masakry. Wiedząc trochę więcej na temat jego osobowości i życia, mogę też więcej zrozumieć. Bacon żył mocno i na krawędzi. Swoje cechy masochistyczne, poszukiwanie ekstremalnych doznań seksualnych wyrażał w malarstwie. Myślę, że dlatego wszedł do kanonu sztuki współczesnej, że tworzył z głębi trzewi i wszystko co przeżył, potrafił przełożyć na ekspresyjny język sztuki. Stąd tak wielka moc wyrazu. Brak barier wyzwolił porażającą siłę, która niektórych odstręcza, a innych fascynuje. Z tymi obrazami wkrótce skonfrontuję się w realu.
Teraz jednak nie szukam mocnych doznań. Żałoba takie wyklucza. Smutek jest uczuciem introwertycznym, odcinającym od świata i odbierającym chęć działania. Ekspresja jest tego zaprzeczeniem. Działa potężnie, uwalnia energię. Wiedziona instynktem wróciłam więc do naszej młodopolskiej melancholii. I oglądając wielki album trafiłam tam, gdzie powinnam była na samym początku. Byłam blisko. Wlastimil Hoffman, podążający za Jackiem Malczewskim, namalował kilka obrazów, których smutek przejmuje mnie do głębi. Beznadzieja ludzkiego losu. Bieda, trud życia. Drobne pociechy podkreślają ułudę odmiany losu. Ptaszek, który przysiadł na moment, kwiatuszek, który zaraz zwiędnie. Człowiek pojawił się na świecie, by ciężko pracować. Życie mija mu nie wiadomo kiedy. Pociechą dziecka, jest chwila przytulenia. Przeznaczeniem dorosłych jest znój.
Malarstwo Hoffmana jest bliskie malarstwu późnogotyckiemu. Bardzo wycyzelowane w szczegółach, sprawia wrażenie nadostrego. Wychodzi z ram, jak u Rogiera van der Weydena. Ten łącznik przywodzi mi na myśl udrękę na twarzy omdlewającej Maryi, której Syna zdejmują z krzyża. Sceny są na krawędzi pomiędzy widzem a głębią obrazu. Bliżej niż zwykle. Mocniej niż wypada.
Wkrótce wszystko się odwróci. Cykl życia krąży nieustannie. Wiosna za progiem zwróci nas w stronę radości. Póki co, trwa smutek. Jak w obrazie Gierymskiego „Trumna chłopska”. Jeszcze chwilę.