Ukrzyżowanie

Wielki Piątek. Ukrzyżowanie. Ten chyba najważniejszy temat w sztuce religijnej, uzmysławia wiernym ofiarę miłości, jaką złożył Jezus dając się ukrzyżować. Czy Chrystus na krzyżu ma sens tylko dla ludzi wierzących? Opowiem o kilku obrazach, które wybrałam jako szczególnie znaczące.

Krzyż z San Damiano

Stał się symbolem chrześcijaństwa dopiero w V wieku. Najwcześniejsze wizerunki krzyża, jakie znamy, pochodzą z VI wieku. Ten, który jako pierwszy odegrał ważną rolę, znany jest do dziś jako krzyż z San Damiano. Namalowany został jak ikona. Po obu stronach krzyża znajdują się postacie trzech Marii, Jana Ewangelisty, grupy aniołów i patronów. W sumie można doliczyć się 33 postaci. Sam Chrystus emanuje spokojem. Wyraża miłość i otwarcie bardziej, niż cierpienie. Zamiast korony cierniowej ma aureolę – koronę chwały. Można zobaczyć go w Asyżu w bazylice św. Klary. Ponoć to dzięki niemu św. Franciszek założył zakon franciszkanów, gdy modląc się pod nim usłyszał głos – „Franciszku, idź i napraw mój Kościół”.

Inaczej namalował Jezusa Cimabue w XIII wieku. Ten Chrystus cierpi. Jest przez to bardziej ludzki. Został przedstawiony bardziej realistycznie z zaobserwowaniem anatomii ciała. Widać drogę ku renesansowi, a tendencja ta pogłębia się w obrazie o tej samej tematyce, który Cimabue namalował później. Pierwszy jest z lat 1268-71, a drugi 1287-88 i widać postęp w odniesieniu do natury. Styl nadal jest bliski ikonie, ale z dodatkowych postaci obecna jest tylko Maria i Jan Apostoł, wyobrażeni na końcach ramion krzyża. Ten czas w sztuce jest moim ulubionym. Średniowiecze i początki renesansu są okresem poszukiwań. Artyści dopiero odkrywają środki wyrazy. Bywają w tym nieporadni, ale prawdziwi. Jest w tym piękno, które chwyta mnie za serce. 

Cimabue. Obraz z ok. 1270 r.
Cimabue. Ukrzyżowanie (ok. 1288 r.)

Kiedy byłam we Florencji, w kościele Santa Maria Novella stanęłam przed freskiem Masacccia z 1425 r. znanym jako Święta Trójca. Malowidło ma ponad 6,6 metra wysokości i ponad 3 metry szerokości. Robi naprawdę duże wrażenie. Emanuje z niego majestat. Zadziwia przestrzennością, dzięki zastosowaniu po raz pierwszy zasad perspektywy linearnej, stwarzającej iluzję głębi. Postacie fundatorów, symbolizujące świat ziemski, są wielkości postaci świętych – Marii i św. Jana. Tytułowa Trójca przedstawiona jest w centralnej części obrazu. Chrystus ukrzyżowany uosabia dwoistą naturę – boską i człowieczą. Nad nim góruje Bóg Ojciec. Trzeba wprawnego oka, by wypatrzeć, że Duch Święty istnieje pod postacią gołębicy, umieszczonej pomiędzy głowami Boga i Jezusa. Patrząc pobieżnie łatwo można ją uznać za element stroju. Bóg, jako kapłan, ukazuje krzyż, niczym kielich – taki typ przedstawienia nazywa się „Tronem Łaski”. Podstawę fresku stanowi sarkofag z inskrypcją – „Byłem czym ty jesteś, ty będziesz czym jestem ja”. Znajdujący się w nim szkielet Adama podkreśla, że wszystko, co ziemskie przemija. Masaccio, wielki artysta, zmarł w wieku zaledwie 27 lat. Był jednym z twórców renesansu i wiele mógł jeszcze dokonać. Niczym to jednak w obliczu śmierci.

Fresk Masaccia z 1425 r.

Chrystus z Isenheim został namalowany w latach 1506-1515. Twórcą gotycko-renesansowego retabulum ołtarzowego jest Matthias Grunewald. To najbardziej makabryczny wizerunek Chrystusa, jaki widziałam. Umęczone ciało na krzyżu jest całe poranione. Pierwsze rany zostały mu zadane w Ogrodzie Oliwnym, następne było biczowanie, koronowanie cierniem i udręczenie niesieniem ciężkiego krzyża, by ostatecznie zamęczyć na Golgocie. Jezus pokryty jest wieloma wbitymi kolcami, ranami i skrzepami. Ukazany jest w momencie agonii. Dramatycznie wygięte, konwulsyjnie rozczapierzone ręce i bezgraniczne cierpienie na twarzy uzmysławiają tę niewysłowioną mękę, którą Syn Boży przeszedł, by odkupić Człowieka. Czy było warto?  Dramat śmierci męczeńskiej jest jeszcze bardziej dojmujący na tle przedstawienia postaci towarzyszących. Jan Ewangelista w pięknej, prawie monumentalnej scenie, podtrzymuje ciało Marii omdlewającej na widok umęczenia Syna. U ich stóp klęczy współcierpiąc Maria Magdalena. Po drugiej stronie krzyża Jan Chrzciciel trzyma otwartą księgę wskazując Jezusa, a niżej Baranek Boży, z którego boku wypływa krew. To nawiązanie do ofiary złożonej Bogu podczas Paschy. Język plastyczny tej części poliptyku jest bardzo wyrazisty. Kontrast ciemnego tła z jasną szatą Marii i jej piękną postacią sprawia, że Chrystus niezwykle silnie działa makabrą cierpienia.

Grunewald. Chrystus z Isenheim (1506-1515)

I teraz jeszcze jeden obraz Ukrzyżowanego. Stanęłam przed nim w Prado i zrobił na mnie tak mocne wrażenie, że stał się dla mnie tym najpiękniejszym. Namalował go Velazqez w 1632 roku. Jego siła tkwi w fotorealistycznym wręcz namalowaniu ciała na czarnym tle pozbawionym szczegółów. Chrystus nie żyje. Jesteśmy sam na sam ze śmiercią. Wszystko już się stało. Z obrazu emanuje porażająca samotność Boga-Człowieka. Ci którzy byli wokół, już są nieważni. Ofiara została dokonana. Jej piękno chwyta za serce.

Velazqez. Chrystus ukrzyżowany (1632 r.)

Co jest wspólne tym obrazom? Brak zwiastuna nadziei. Może tylko ten pierwszy, franciszkański, sugeruje – zaufaj. Inne wyrażają mękę i poświęcenie. Religia jest ludziom niezbędna, skoro towarzyszy nam od zarania dziejów. Potrzebujemy wiary, nadziei, miłości. Świadomość, że kiedyś zostaniemy rozliczeni z uczynków, choć trochę włącza sumienie. I potrzebujemy czuć, że bez względu na to, co nas spotyka, ktoś zawsze nas kocha. Aż tak mocno, że poświęca się, by umrzeć na krzyżu. Czym jednak odpłacamy?